Od jakiegoś czasu próbuję znaleźć sposób na to bym ja, zwyczajny wyborca (wykształcenie średnie) mógł sensownie dokonać wyboru sędziego, bo tylko wtedy władza sądownicza będzie niezależna od pozostałych, a równocześnie będzie mieć właściwą legitymację, kiedy będzie pochodzić z wyborów powszechnych. Jak tego dokonać, kiedy jak ja zna się jednego sędziego - towarzysko? Innych trzech spotkałem w sądzie, ale to nie dało mi ułamka wiedzy potrzebnej do podjęcia wyborczej decyzji. Do tego dochodzi znajomość medialna sędziów, na których i tak nie przyjdzie mi głosować. Jak wybrać?
Mam pomysł jak sądzę wart rozważenia. W jednomandatowych okręgach wyborczych o wielkości ok. 2 tysięcy wyborców byłoby możliwe poznanie kandydatów w stopniu wystarczającym. W takich warunkach wybór około dziesięciu tysięcy ławników/sędziów pokoju w sensowny sposób byłby możliwy. Wykształcenie prawnicze nie byłoby przeszkodą w kandydowaniu. Tak wybierani sędziowie w sposób jawny wybieraliby sędziów wyższej instancji i tak aż do sądu najwyższego i jego prezesów. W każdej chwili od momentu zgłoszenia swojej kandydatury powinni jawnie deklarować kogo na wyższym stopniu popierają. W każdej chwili od momentu swojego wyboru mogliby to poparcie przekazać komu innemu (z uzasadnionego powodu). Wyborcy w ten sam sposób mogliby odwołać sędziego szczebla podstawowego/ławnika wybranego w ich okręgu. Sędzia sprawowałby swój urząd do odwołania lub rezygnacji. Wyborca w chwili podejmowania decyzji znałby nazwiska sędziów wszystkich instancji których swoim głosem wspiera. Na dobrą sprawę często wystarczyłoby mieć opinię tylko o jednym z tej drabinki, by dokonać wyboru. Sędzia szczebla podstawowego wybierany powinien być kwalifikowaną większością głosów podobnie jak prezydent. Odbywałoby to się w jednej turze głosowania. Aby to było możliwe każdy kandydat powinien uszeregować swoich rywali w preferowanej przez siebie kolejności w jakiej przekazywane im byłyby jego głosy w przypadku, gdyby sam wcześniej odpadł. Po każdym liczeniu odpadałby kandydat, który uzyskał najmniejszą liczbę głosów. Jego głosy komisja doliczałaby wskazanemu przez niego na najwyższym miejscu kontrkandydatowi, który wcześniej nie odpadł. W ten sposób dokonałoby się „pierwsze liczenie” i wszystkie kolejne do uzyskania wymaganej większości kwalifikowanej – bardzo prosto i szybko. Technicznie wyborca miałby bardzo ułatwione zadanie, a jawność poglądów kandydatów byłaby niespotykana.